piątek, 30 stycznia 2015

Małe podsumowanie stycznia.....



           I tak mija pierwszy miesiąc tego roku. Dziwny styczeń, bo był mało zimowy a czasem nawet bardziej wiosenny. A dzisiaj za oknem  wieje halny i ciekawe co nam przyniesie.
Jak już pisałam kilka dni temu rozpoczęłam  czwarty rok blogowania i przy tej okazji dziękuję jeszcze raz wszystkim, którzy post rocznicowy zauważyli a szczególnie dziękuję za miłe słowa pozostawione pod nim.
          W tym miesiącu udało mi się przeczytać 9 książek co w moim przypadku to ewenement, ale książki nie były objętościowo obszerne więc też nie mam się zbytnio czym chwalić. 
Przeczytałam 5 książek z własnej biblioteczki, 2 z biblioteki i jedną od wydawnictwa von borowiecky.
 




Opinii niestety napisałam jak zwykle tylko trzy a dotyczyły one książek :

 Do wolności,do śmierci, do życia - Zofia Posmysz 
 Dama w jedwabnej sukni - Magdalena Jastrzębska 
 Sońka - Ignacy Karpowicz .

Nie idzie mi pisanie o książkach, oj nie idzie. 

Mimo wielu styczniowych promocji w księgarniach internetowych, bo tylko takie odwiedzam skutecznie oparłam się jak na razie zakupom a zatem przeczytałam w tym miesiącu więcej niż nabyłam. Ale korciło mnie ogromnie. 

A co z lutym ...mam nadzieję przeczytać wreszcie Trylogię rzymską Miki Waltariego, którą się czyta bardzo dobrze, ale jej objętość sprawia, że wciąż sięgam po inne, szybciej się czytające książki i tak pewno będzie i w lutym. A także chciałabym stworzyć więcej postów o przeczytanych książkach, ale czy mi się uda? Jakoś nie jestem przekonana.

Czytając Wasze opinie jestem pod wrażeniem tych długich, interesujących, bardzo analitycznych, ale i tych krótkich a pełnych niezbędnej treści. I te drugie mnie bardzo pociągają, i chciała bym a nawet marzy mi się bym potrafiła tak skondensować swą opinię. Może wtedy byłoby ich więcej a o czym pisać mam, bo książek przeczytanych a nie opisanych mam mnóstwo. I chciała bym chociaż krótko o każdej napisać.

środa, 28 stycznia 2015

Niespostrzeżenie weszłam w czwarty rok blogowania...




            

          20 stycznia trzy lata temu wykonałam pierwszy wpis na blogu i nie sądziłam, że uda mi się go tak długo kontynuować a już nawet nie marzyłam o tym, że blog będzie tak licznie odwiedzany a nawet czytany o czym świadczy nie tylko licznik odwiedzin, ale przede wszystkim pozostawiane komentarze.
          Nie będę robić żadnych podsumowań, ale napiszę, że blogowanie oprócz spełniania swego zadania "terapeutycznego" daje mi sporo radości za co dziękuję Wam wszystkim drodzy czytelnicy, którzy tu zaglądacie a wierzę, że również czytacie to co piszę mimo, iż jest bez liku blogów o wiele ciekawszej treści. To Wy sprawiacie, że nie rezygnuję z blogowania mimo różnych kryzysów jakie przeżywam.
To dzięki Wam poznałam mnóstwo interesujących książek.


                                         
                                   Dziękuję, że życzliwie mi jesteście.




wtorek, 27 stycznia 2015

Podróż Do Piekła - 70 rocznica wyzwolenia Auschwitz-Birkenau.



       "Co może powiedzieć ludzkość dziś, ta ludzkość, która chce dowieść postępu kultury, a XX wiek postawić znacznie wyżej od wieków przeszłych. Czy w ogóle my, ludzie XX wieku, możemy spojrzeć w twarze tych, co żyli kiedyś i – śmieszna rzecz – dowodzić naszej wyższości, kiedy za naszych czasów zbrojna masa niszczy nie wrogie sobie wojsko, lecz całe narody, bezbronne społeczeństwa, stosując najnowsze zdobycze techniki. Postęp cywilizacji – tak! lecz postęp kultury? – śmieszne. Zabrnęliśmy, kochani moi, straszliwie. Przerażająca rzecz, nie ma na to słów! Chciałem powiedzieć: zezwierzęcenie… lecz nie! Jesteśmy od zwierząt o całe piekło gorsi"!

  
                        Tak napisał w swym raporcie  z pobytu w obozie koncentracyjnym KL Auschwitz-Birkenau w 1945 roku Witold Pilecki. / Źródło - Wikicytaty./

Dokument przeraża i porusza do głębi......

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Trąd w literaturze......




           Wczoraj jak już od 1954 roku, czyli w ostatnią niedzielę stycznia, obchodzony był Światowy Dzień Trędowatych.
Dzień ten ustanowiony został  z inicjatywy francuskiego podróżnika, poety i dziennikarza Raoula Follereau, który znany był z walki na rzecz trędowatych.
Gdy usłyszałam o tym wczoraj a muszę przyznać, że chyba po raz pierwszy,  na myśl przyszły mi książki, które mam i czytałam, a na kartach których pojawił się  problem trądu. Trądu, który nadal jest groźny chociaż nas samych nie dotyczy, gdyż narażenie  na tę straszną chorobę w zasadzie nie jesteśmy. Ale chociaż żyjemy w XXI wieku on nadal sieje spustoszenie i chorych nadal skazuje się na życie w odizolowanych miejscach - obozach. 

 






A po książki, które wspominam warto sięgnąć i to oczywiście nie tylko dla samego problemu trądu, który poruszają. Każda z nich to przykład znakomitej literatury. 







             O Ojcu Damianie można poczytać tu. A o Kobiecie, którą porzuciłem pisałam tu.



        



           Ciekawa również jestem innych książek, może ktoś zna ich tytuły....

niedziela, 25 stycznia 2015

Ignacy Karpowicz o "Sońce", dla której wróg nie był wrogiem.....






       Tyle się naczytałam na blogach dobrego o Sońce Ignacego Karpowicza, że nie oparłam się, gdy zobaczyłam ją w bibliotece chociaż w domu góra książek czekających w kolejce na czytanie. Muszę przyznać, że warto ją było przynieść i przeczytać. Nawet warto byłoby ją mieć w swojej biblioteczce, by móc do niej wracać i wczytywać się znów w opowieść jaką snuje stara Sonia z Polesia Igorowi z Warszawy o tym co było "dawno, dawno temu", a było jej pełnym traumatycznych wydarzeń życiem. Życiem, które jej zostało darowane mimo wojennego piekła, ale które nie tylko obdarło ją ze wszystkiego co miało dla niej wartość, ale również a może i dlatego zatrzymało się wówczas, gdy utraciła to co było dla niej najcenniejsze czyli jedyną i wielką miłość jakiej doświadczyła. Miłość, która wprawdzie nie powinna jej się była  przytrafić a jednak dopadła ją w dziwny, niewytłumaczalny sposób i zmieniła ją już na zawsze  we własnych oczach a przede wszystkim w oczach tych, dla których stała się tą najgorszą, bo związała się z Niemcem.....

                    Książka zaczyna się przypadkowym, ale czy faktycznie przypadkowym a nie przeznaczonym, spotkaniem na drodze dwojga bohaterów Karpowicza: starej Sońki na widok, której młody reżyser teatralny z Warszawy " aż oniemiał, a wargi, ta górna i bardziej okazała dolna, ułożyły się w "o", twarz Soni bowiem to jest twarz naprawdę, takich twarzy życie już nie lepi, takich twarzy się nie widuje. Bo twarz Soni zstąpiła z ikony: brązowa, czerstwa, popękana, bez znaczenia i kłamstwa, ale też mocna, z jaśniejszymi plamami zmarszczek, a zmarszczek ma chyba pierdylion, mieliby chirurdzy plastyczni zajęcie: polerowanie, naciąganie, przycinanie, wystarczyłoby im niepotrzebnej skóry na trzy nowe twarze. Bo twarz Soni to twarz po prostu: widać, że coś przeżyła, widać, że coś marzyła, nade wszystko jednak ta twarz służy do tego, do czego ją Hospodź powołał: do słuchania, patrzenia, jedzenia, do mycia, całowania, wąchania, do czkania, płakania, siąkania"[.1.] i jegoż samego, na widok którego zaś ona pomyślała zaintrygowana, ale  i nieco podenerwowana obcym miastowym, który ni stąd ni zowąd pojawił się w jej okolicy: "no, ładny ten królewicz, że nic tylko go postawić w dużym pokoju i raz w tygodniu odkurzać z kurzu, a na święta ubierać w złocone falbanki, bufki i dziobaki, palić świeczkę, ze skarpety wyciągnąć ostatni po matce pierścionek i patrzeć, patrzeć, patrzeć aż do akuratnego napatrzenia się , a potem - spać"[.2.].
       
                        Jak się okazuje obydwoje to spotkanie, które przedłuży się, bo Sonia zaprosi "królewicza" na mleko potraktują jako życiową okazję, szansę na zmianę dotychczasowego życia.

        "Igor Grycowski z wargami w "o" skamieniał, niby bajkowy królewicz pojął w ułamku sekundy, iż stoi przed nim istota, na którą czekał całe życie, i nie idzie nam o krasulę, skądinąd dorodną i wcale kusząco trzepoczącą długimi rzęsami, nie do końca idzie nam nawet o Sonię, a bynajmniej nie o taką Sonię, jaką Sońka na co dzień była, idzie o Sonię nową, nieodkrytą i zapomnianą. Sonię ekscytującą, której obecność wyczuł i wypatrzył Igor Grycowski, gdy niebieskie oko staruszki na nim, choć skroś Igora, spoczęło: najpierw z lekką obawą i niechęcią, a zaraz - przetarło się jak niebo i zblakło, rozbieliło i błysnęło"[.3.].

           "Gdy Igor przekraczał próg kuchni, Sonia zerknęła na niespodziewanego gościa i zrozumiała w błękitnym, jaskrawym jak czerwień gila olśnieniu, że tego gościa wypatrywała od wielu lat, od bardzo dawna, od końca wojny, który okazał się końcem jej życia. Wojna ją zniszczyła, lecz jej nie złamała. Zrozumiała, że patrzy nie na królewicza, tylko na anioła śmierci; że będzie mogła opowiedzieć swoją historię, wystawić swoje uczynki na zważenie. Zrozumiała, że z ostatnim słowem zgaśnie w niej słabe, pełgające światełko - i rozmawiali długo w noc, a potem żyli długo, długo i nareszcie szczęśliwie; poza pamięcią. Sonia zrozumiała, że dlatego tak bardzo się ucieszyła; dlatego, że zstąpił w jej progi anioł najprawdziwszy, a nie wyżebrany w cerkwi, sam źródłosłów anioła, posłaniec, malak, wieść kończąca"[.4.].

            Dla Igora Sonia ma się stać przepustką do sławy, która cokolwiek ostatnio przygasła. Ją samą i jej opowieść "spowiedź", która jej ma przynieść oczyszczenie on wykorzystuje do tworzenia  scenariusza teatralnego i rozpisuje go na  role. Ale mimo jego woli jej opowieść sprawia również, że on sam zmienia się stając w prawdzie o samym sobie.

             Sońka to nie tylko wzruszająca historia wielkiej wojennej miłości to również książka o wojnie, która pojawia się w okolicach Sońki w 1941 roku. Sonia, młodziutka niepiśmienna chłopka, która zakochuje się w SS-manie, człowieku z zupełnie innego świata i na dodatek będącego wrogiem, ale przecież nie jej, nie odbiera jednak tej wojny negatywnie. A to dlatego, że jest zakochana i czuje się sama nareszcie kochana a przez to lepsza niż wskazywałoby traktowanie jej przez najbliższych i dlatego nie dopuszcza do siebie pogłosek o bestialstwie Niemców, w którym bierze również udział jej ukochany. I chociaż ona uderza w nią osobiście a jej skutki staną się realnie i boleśnie odczuwalne w końcu również dla jej współziomków ona żałuje, że wojna się skończyła, bo wraz z jej końcem dla niej kończy się prawdziwe życie a zaczyna tylko trwanie.

         
           Fabuła Sońki wydaje się być prosta i nie skomplikowana, ale jednak łatwa w odbiorze nie jest a mimo to nie mogłam się od niej oderwać. Rzadko mi się zdarza, bym książkę przeczytała w niecałe dwa dni a tak właśnie było z książką Ignacego Karpowicza. Żywy i obrazowy język jakim autor opowiedział wywołującą silne emocje historię Soni wtapiając ją w mocno zróżnicowane tło społeczne Polesia  a także  konstrukcja książki - dłuższe i krótsze  fragmenty -  sprawiły, że mi się ją  czytało dobrze i szybko

       Co najbardziej w Sońce mnie zaintrygowało a co zapada w pamięć to oczywiście niebanalnie opowiedziana i poruszająca historia samej bohaterki.



____________________
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania Polacy nie gęsi.....

*1/Ignacy Karpowicz, "Sońka", Wyd.Literackie,2014 r.,str.16
*2/tamże str.12
*3/tamże str.16
84/tamże str.22 

czwartek, 22 stycznia 2015

Dziadek i babcia Dagmary ....... bohaterki "Dag córki Kasi"....



           Moje kłopoty z pamięcią sprawiają, że muszę długo myśleć, gdy np. chcę znaleźć wśród książek, które przeczytałam jakiś fragment, dobry na daną okoliczność. I tak było wczoraj, gdy myślałam o jakiejś literackiej babci. Było ciężko, ale dzisiaj przypomniałam sobie, że w mojej ulubionej Dag córce Kasi L.Seymur - Tułasiewicz, którą co dopiero sobie powtórzyłam jest też mowa o dziadkach Dagmary, rodzicach jej matki Kasi, bo to przecież babcia ją wychowywała aż do swojej śmierci. Dag kochała babcię, i gdy ta zmarła wtedy poczuła się sierotą. Babcia z dziadkiem nie żyli niestety w zgodzie i bywało różnie,  i z czasem rozstali się co jednak Dag przyjęła z przykrością.




_________________________


Zdjęcie fragmentu z posiadanej książki:

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Literatura na sztuki.......a może na wagę.......



           Podobno dzisiaj jest "najbardziej depresyjny dzień roku". Tego dowiedziałam się zaglądając rano do Kaye. Mój akurat jest taki, może nie najbardziej, ale jednak z różnych powodów mam dołek. Na takie dni dobre są oczywiście książki, które swą treścią poprawiają nastrój, coś pozytywnego lub rozweselającego. Do pewnego czasu za takie uważałam książki Moniki Szwaji, ale można by sięgnąć wcześniej i z pewnością do takich należały pełne uroku i humoru książki Kornela Makuszyńskiego.
Ale dobrze też jest sięgnąć do tego typu humoru, jaki zawarty jest w książeczce Ephraima Kishona Abraham nic tu nie zawini. Jedno z opowiadań satyrycznych pt. Książkowa powódź już prezentowałam na blogu a dzisiaj będzie to  równie dowcipna   Literatura :



To deko kogo sobie życzycie na poprawę nastroju?


niedziela, 18 stycznia 2015

Ostatnia odsłona zabawy "5 filmów w moim wieku".



            Tym postem kiedyś rozpoczęłam zabawę z Klaudią z bloga roztargniona sowa , która miała za zadanie pokazania 5-ciu filmów mających tyle lat co ja. Zaprezentowałam w sumie cztery :
Afrykańską królową , Amerykanina w Paryżu i Nieznajomych z pociągu   oraz Cud zdarza się tylko raz.  Wszystkie z 1951 roku. Pozostał mi więc jeszcze jeden i dzisiaj go zaprezentuję.
W młodości uwielbiałam jak pewno większość telewidzów filmy z Flipem i Flapem. To była przednia rozrywka, gdyż znakomici komicy : Oliver Hardy i Stan Laure potrafili rozśmieszać do łez. 
 I właśnie tym piątym filmem z 1951 roku, o którym ten post jest film Flip i Flap na bezludnej wyspie. Nie pamiętam oczywiście czy go oglądałam, bo jeżeli nawet to było bardzo dawno temu, gdyż w II połowie lat 60 - tych ubiegłego stulecia, ale być może tak.
Flip i Flap na bezludnej wyspie był włosko-francuską komedią, w której główne role grali oczywiście :  Oliver Hardy i Stan Laure.
źródło
Fabułę podaję za Wikipedią : Flip i Flap podróżują statkiem, który tonie. Udaje im się uratować. Lądują na bezludnej wyspie, która właśnie wyłoniła się z wody. Wraz z nimi trafiają na nią apatryda i emigrant oraz panna uciekająca przed swym narzeczonym. Wszyscy razem decydują się osiedlić na niej. Po jakimś czasie okazuje się, że wyspa jest źródłem niewyobrażalnej ilości uranu. Bohaterowie tworzą więc swój własny rząd, by żadne państwo nie mogło odebrać im ich własności. Tworzą konstytucję, z której wynika, że na ich wyspie nie ma żadnych praw ani podatków. Jednak liberalizm ten sprawia, że na wyspę zaczynają ściągać najwięksi złoczyńcy.


Jeżeli nie oglądałam to mając  szansę teraz obejrzenia go na yt z pewnością  z niej skorzystam, by przekonać się czy Flip i Flap nadal będą mnie tak bawić jak w przeszłości.

sobota, 17 stycznia 2015

Mistyka finansów.........na wesoło......


   
         Stare, ale jare i to jeszcze jak.........niby humor, ale jakże aktualne przesłanie......
Czy w dzisiejszych kabaretach znajdziemy tak doskonałe teksty, które na dodatek się nie starzeją i można je odnieść do dzisiejszej sytuacji..... a jakie wykonanie.




Miłego weekendu życzę wszystkim

piątek, 16 stycznia 2015

Dama w jedwabnej sukni czyli opowieść o księżniczce Helenie Sanguszkównie.



                   Była piękna, bogata a zarazem obdarzona błyskotliwym intelektem. Posiadała niezwykłą osobowość, która sprawiała, że w XIX wiecznych kołach arystokratycznych podziwiano ją nie tylko za gust z jakim się ubierała i oryginalność biżuterii jaką nosiła, ale również za wyjątkową aurę, jaką wokół siebie stwarzała. Pochodziła  ze znakomitego rodu, jednego z najstarszych polskich rodów magnackich, spokrewnionego z Jagiellonami.  Żyła krótko, gdyż tylko 55 lat / jej matka 82 /, ale intensywnie i w niezwykle ciekawych czasach.  Jej życie przebiegało pod znakiem podróży, gdyż rodzina jej ciągle gdzieś wojażowała czy to w celach turystycznych, kuracyjnych czy też tylko towarzyskich korzystając między innymi z nowinek technicznych jakimi była kolej, którą mogli do Wiednia dotrzeć już w 19 godzin.  Europa i  salony polskiej emigracji  stały dla niej otworem a ona sama była obiektem pożądania mężczyzn wielu znacznych rodów, ale nigdy nie wyszła - dzięki temu, że jej nie zmuszano - za mąż. Ale czy była tak do końca szczęśliwa nie mogąc żyć u boku swego ukochanego Adama Sapiechy, bo był jej szwagrem,  jak również wychowywać swych dwojga dzieci, które z nim miała? Trudno, by pewno dzisiaj  na to pytanie odpowiedzieć.

       O kim piszę?  O księżniczce Helenie Sanguszkównie, zwanej w polskich  arystokratycznych kręgach piękną Heleną. A skąd to wiem?  Z urokliwej książki Magdaleny Jstrzębskiej p.t. Dama w jedwabnej sukni, w  której ta wyjątkowych walorów kobieta została pięknie "sportretowana" przez Autorkę na tle swego rodu oraz innych polskich rodów magnackich a także szeroko zaprezentowanej epoki, w której żyła.

       Ta niezbyt obszerna, ale znakomicie udokumentowana i bogato zilustrowana  książka, na kartach której pojawia się mnóstwo bardziej i mniej znanych mi nazwisk postaci już historycznych nie tylko z kręgów magnackich, ale również ze środowisk kultury, jak np. Helena Modrzejewska a także miejsc, w których bywała jej bohaterka to kopalnia różnorodnej i bardzo interesująco podanej wiedzy o życiu księżniczki Heleny Sanguszkówny, ale nie tylko  jej samej. Magdalena Jastrzębska  zaczyna  bowiem swą frapującą opowieść od początku, od syna przyrodniego brata Króla Władysława Jagiełły, kniazia Fiodora, Sanguszki, który gospodarował na Wołyniu. To od jego imienia  nazwę wziął ten wielki i znakomity ród, który przez wieki rozrastał się na Kresach i potężniał. 

        Helena przyszła na świat 5 lutego 1836 roku już w podtarnowskich Gumniskach, w których osiedlili się i mieszkali do końca jej rodzice. Stąd wyjeżdżała do ukochanego Krakowa i jeździła po całej Europie i tu na tarnowskim cmentarzu  została 25 kwietnia 1891 roku pochowana a za trumną  jej, jak dowiadujemy się z książki,  oprócz rodziny postępował cały orszak polskiej arystokracji : Zamoyscy, Mycielscy, Stadniccy, Potoccy, Braniccy, Tarnowscy, Michałowscy, Wodziccy, Szembekowie, Potuliccy, Sobańscy. Pożegnali ją również : burmistrz Tarnowa, liczni posłowie, prezydent Krakowa, radni miejscy, profesorowie uniwersytetu, rodzina Kossaków i Jan Matejko. Odprowadzało ją  również  mieszczaństwo tarnowskie a także okoliczna szlachta. Bo też księżna znana była  nie z tylko na salonach arystokratycznych. Mając doskonały wzór w swojej matce, księżnej Izabeli, którą z wielkim poświęceniem  opiekowała się  do ostatnich chwil jej życia angażowała się społecznie udzielając się mocno na polu dobroczynnym i dając się poznać jako osoba o wyjątkowych zaletach charakteru. 

        Dama w jedwabnej sukni wzbudziła moje żywe  zainteresowanie nie tylko rzetelnie, i z wielkim polotem, błyskotliwie opowiedzianą historią  samej księżniczki Heleny, ale zaintrygowała również oczywiście skróconą, ale niezwykle interesująco zaprezentowaną nietuzinkową historią całego jej rodu, którą Magdalena Jastrzębska nie kończy na śmierci swej bohaterki, lecz kontynuuje ją aż do czasów współczesnych ukazując wpływ zmian będących skutkiem II wojny światowej na losy rodziny jej najmłodszego brata Eustachego i siedziby rodu, czyli Gumnisk. 

       Muszę przyznać, że  z ogromną  przyjemnością pochłonęłam tę interesującą i barwną opowieść o rodzie Sanguszków, o ich powiązaniach i koligacjach  z innymi arystokratycznymi rodami a także o XIX wiecznym klimacie kulturalnym Krakowa, w którym księżniczka Helena tak doskonale się odnajdywała i czuła czy też o atmosferze, jaka panowała w jej rodzinnych Gumniskach.
Książkę znakomicie mi się czytało może i  dlatego, że czułam  w niej pasję z jaką została napisana i ogromną sympatię jaką  Magdalena Jastrzębska, "portrecistka" również innych znanych kobiet z przeszłości obdarzyła swą bohaterkę.

     A tak poza tym to tak fajnie poczytać o tym jak kiedyś w przeszłości możni korzystali z dobrodziejstw życia oraz spróbować to porównać z dzisiejszymi czasami.

________________________
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania Polacy nie gęsi....

środa, 14 stycznia 2015

Książek nie czyta się po to by je pamiętać....czy to prawda?



        Może już jutro, a najpóźniej pojutrze pojawi się opinia o przeczytanej książce. A będzie to opinia o przeczytanej jeszcze w ubiegłym roku - zaległości mam spore - Damie w jedwabnej sukni Magdaleny Jastrzębskiej.
 
        A dzisiaj pytanie : 

Czy też tak uważacie i czy,  i jak często,  powracacie do już czytanych książek a jeżeli to do których szczególnie, do fragmentów czy też czytacie od nowa?


Cytat pochodzi z  książki Bezpowrotnie utracona leworęczność Jerzego Pilcha.  

_____________________

zdjęcie pochodzi z FB

wtorek, 13 stycznia 2015

Post z dedykacją.........



źródło
            

 Choróbsko nie chce mnie opuścić więc i nastrój mam kiepski. Ale mimo to czytam i nadganiam teraz w projekcie 52 książki - czytam już szóstą -  bo w letnio-jesiennych miesiącach będę mieć  mniej czasu. Troszkę oszukuję, bo biorę z półek do czytania  same nieduże objętościowo tytuły i to takie, po których wiem, że będą interesujące. Jak na razie się nie zawodzę.




A Wam dedykuję  ten uroczy wierszyk Ludwika Wiszniewskiego :

PRZYJACIELE ZAJĄCZKA

źródło
 
 Chorował zajączek. Bolało go w boku.
 Nie mógł się poruszać ani zrobić kroku.
 Więc do swych przyjaciół wysłał listy  krótkie:
 "Jestem bardzo chory, donoszę ze  smutkiem  -   Zajączek".
 Najpierw przyleciały dwie lekarki-sowy;
 - Nie martw się, zajączku, wkrótce będziesz zdrowy!
 A potem przybiegła wiewióreczka z zielem:
 - Zanim je naparzę, łóżko ci pościelę!
 Przyleciały również kuropatwy zacne,
 przyniosły choremu oziminki smacznej.
 Jedynie płochliwy bielutki króliczek
telegram nadesłał:
    "Wyzdrowienia życzę!  - Króliczek"
    Zając poweselał i wyrzekł te słowa:
    - Wśród tylu przyjaciół przyjemnie chorować!



_________________________________________________________

niedziela, 11 stycznia 2015

To nie są książki kupowane w styczniu.



                 Moim postanowieniem noworocznym, jak pisałam tu,  jest oczywiście czytać w tym roku więcej książek  niż ich  kupować  i tak będzie. Ale w styczniu dotarły do mnie książki nabyte taniutko jeszcze w grudniu  w antykwariacie na allegro -  po 4 złocisze tytuł - więc nie była bym sobą, gdyby ich tu nie pokazała. U was nie wzbudzą one  jak sądzę większego zainteresowania, bo nie ma tu ani jednej nowości i nawet niedawnego bestseleru,  mnie jednak ucieszyły, gdy wreszcie dotarły. Jest to taki misz masz antykwaryczny :






      Przybyła też do mnie książka z wydawnictwa, które wydało Do wolności, do śmierci, do życia, o której traktował poprzedni mój post a mianowicie z wydawnictwa von borowiecky. A jest to bardzo interesująca pozycja o życiu pod jednym dachem z kimś, kto po latach okazał się być nie tylko agentem SB, ale donosicielem na własnego męża.


Zima 
jak na razie poszła precz a mnie zostawiła z przeziębieniem, które od kilku już dni mnie męczy.

sobota, 10 stycznia 2015

Do wolności, do śmierci, do życia - czyli prawda o traktowaniu kobiet powracających z kacetów przez sowieckich wyzwolicieli.....


           Do wolności, do śmierci, do życia to ostatnia książka przeczytana przeze mnie w ubiegłym roku a zarazem pierwsza, którą prezentuję w tym roku.  Tę niewielką objętościowo książkę napisaną przez Zofię Posmysz i wydaną przez wydawnictwo von borowiecky nabyłam po przeczytaniu tego co napisała o niej książkowiec w swoim Domu z papieru. 
Niestety nie mogę pochwalić się znajomością twórczości Zofii Posmysz kojarzoną przeze mnie głównie  z powieścią p.t. Pasażerka, która wpierw była słuchowiskiem radiowym o tytule Pasażerka z kabiny 45, na motywach którego powstał film Pasażerka aż w końcu powstała książka o tym samym tytule.

           Zofia Posmysz - pisarka i scenarzystka - w 1942 roku została uwięziona w niemieckim obozie koncentracyjnym w Auschwitz, z którego w styczniu 1945 roku wraz z innymi więźniarkami trafiła do Ravensbruck a następnie do obozu w Neustadt-Glewe skąd po wyzwoleniu przez aliantów w  maju 1945 wyruszyła w drogę powrotną domu, do Polski.  Książka, o której traktuje ten post jest głównie relacją właśnie z tego niezwykle trudnego, przepełnionego zmęczeniem, bólem  i ciągłym strachem o własne życie a także cześć  powrotu do ojczyzny. Do ojczyzny,  która na dodatek, jak się zorientowała zaraz po wyzwoleniu,  już nie była tym krajem, w którym kiedyś mieszkała, i za którym tęskniła, lecz takim po którym nie wiedziała czego się spodziewać.

         Na wspomnienia te,  pełne dramatycznego autentyzmu,  składają się różnorodne, a zarazem niezwykle realistycznie ukazane obrazy wśród, których jest ten z ewakuacji Auschwitz :  

W tym dniu mróz dochodził do osiemnastu stopni.  Więźniarki słaniały się, ślizgały na pożłobionej koleinami drodze, padały. Co chwila na końcu kolumny rozlegał się huk wystrzału, ktoś nie mógł się podnieść z upadku. Słyszeć je znaczyło znajdować się niebezpiecznie  blisko granicy życia i śmierci. Były to głosy jak smagnięcie biczem, dobywając resztek sił podrywałyśmy się do biegu.[.1.] 

Ewakuacje tę,  jak wspomina autorka okoliczna ludność nazwała marszem śmierci, gdyż tygodniami zbierała z obu stron szosy nie tylko porzucone rzeczy, lecz także trupy zastrzelonych, lub - gdy katom szkoda było kuli - pałami do ogłuszenia wieprzy zabitych kobiet i mężczyzn.[.2.]

 Czy też ten już z drogi do domu, gdy jak wynika z relacji jednej z kobiet, Teresy, zaatakowane przez sowieckich wyzwolicieli w pociągu zwróciły się o pomoc do jadących w przedziale polskich żołnierzy : 

Nie zapomnę nigdy, póki życia nie zapomnę tych słów, ani podłej gęby, tego żal się Boże, oficera, który śmiał, który nie zawahał się wysyczeć :
    - Godziłyście się na Niemców, to co wam szkodzi raz jeszcze?
To nie Rosjanin powiedział, ale Polak, polski oficer. Coś mi się w tym momencie zawaliło, jakieś wyobrażenie o polskim honorze, mit czy wiara. Rozryczałam się, ale jak! I w tym płaczu na granicy spazmów, wykrzyczałam :
   - Pan nie jest Polakiem!Pan jest taki sam jak ta dzicz!
   Wtedy tamten pod oknem otworzył oczy. Niegłośno, przez zaciśnięte zęby, wymruczał :
    Poszła won.Sejczas. Uchodi otsjuda ty....[.3.]

Podobnych opisów, tyle że jeszcze bardziej porażających swą  prawdziwością i brutalnym realizmem a dotyczących głównie  kontaktami z sowieckimi żołnierzami  jest na kartach tej niewielkiej objętościowo książeczki o wiele więcej, gdyż nie tak miała wyglądać wolność. Wyzwolenie przyniosło bohaterkom relacji  radość z odzyskanej wolności, a nawet może euforię,  ale również ogromny wewnętrzny niepokój, bo teraz musiały zdecydować co z tą wolnością odzyskaną  tak daleko od domu zrobić  i jak sobie radzić, by nie umrzeć i to nie tylko z głodu. Kiedy zdecydowały, mimo głosów rozradzających, że jednak nie na zachód, ale na wschód pójdą, do swoich, było ich 23, ale ta droga okazała się nie dla wszystkich drogą ku życiu, dla niektórych stała się drogą do śmierci -  stąd dalszą  wędrówkę kontynuowało ich  już tylko 19-cie, pochodzących z różnych stron Polski w tym również  z Kresów, które -  czemu  nie chciały dać wiary -  nie należały już do Polski.
         Odzierane codziennie  z godności człowieka przez lata pobytu w obozach przez ciężką wyniszczająca pracę i złe traktowanie teraz musiały, zanim dotarły do celu swej podróży, oprócz znoszenia głodu, chłodu i zmęczenia często podejmować walkę wręcz z przygodnymi napastnikami i to z kim, z tymi którzy niby im wolność  przynieśli, ale za tę wolność chcieli zadośćuczynienia i to tu i teraz, bo im się należało, bo na nie zapracowali...ciężko....
         Wydaje się to niewiarygodne, bo przecież nikt nam o tym nie mówił, nie pisano o tym, bo o wyzwolicielach należało pisać i mówić tylko dobrze. A jednak to jest prawda, gorzka, bolesna tym bardziej, że  tak skrupulatnie skrywana prawda. Jak również prawda o tym jak te i inne kobiety tak pokrzywdzone przez wojnę i los powracały do normalnego życia w tej zastanej jakże odmiennej od tej pamiętanej rzeczywistości, o czym Zofia Posmysz dopowiada w tej części książki, która dotyczy  losów bohaterek w PRL-u.

           Do wolności, do śmierci do życia Zofia Posmysz napisała tak żywym i obrazowym językiem, że książka nie tylko porusza obrazem cierpień  byłych więźniarek kacetów jakich doświadczyły ze strony sowieckich wyzwolicieli w drodze powrotnej do domu, ale równocześnie oprócz wielkiego współczucia wywołuje złość na sam fakt, że taka sytuacja w ogóle mogła mieć miejsce, że kobiety ciężko doświadczone przez obozowy los, a powracające do kraju,  nie tylko pozbawione były choćby minimalnej pomocy ze strony swych rodaków ale wręcz przeciwnie, zostały wydane na łup rozpasanego sowieckiego żołdactwa. 


 Książka warta uwagi.

       
_________________
1* str.28-29
2* str.30
3* str. 79 

Książkę przeczytałam w ramach  wyzwania Polacy nie gęsi.....


czwartek, 8 stycznia 2015

Odchodzą Kresowiacy.......wspomnienie o Tadeuszu Konwickim.


        Na pierwszym miejscu dzisiejszych doniesień znalazłam - po otwarciu - komputera wiadomość o śmierci Tadeusza Konwickiego


źródło zdjęcia

88 - letni pisarz urodzony na Kresach, absolwent Gimnazjum im. Zygmunta Augusta w Wilnie, zmarł po długiej chorobie. Jak to zwykle bywa w takich chwilach, gdy chodzi o pisarza próbuję przypomnieć sobie na ile  znałam jego twórczość i tym razem z przykrością muszę stwierdzić, że nie czytałam ani jednej książki Tadeusza Konwickiego i znam go tylko z twórczości filmowej. Nie jestem nawet w stanie powiedzieć dlaczego tak było. Może dlatego, że, gdy został wyrzucony z PZPR-u w 1966 roku a ja w tym czasie chodziłam do pierwszej klasy liceum nie poznawaliśmy jego twórczości na lekcjach polskiego, może nie było jego książek również w bibliotece, gdyż od 1976 roku wydawał swe książki w II obiegu - nie jestem jednak w stanie dzisiaj tego stwierdzić.
Ale pamiętam filmy, które powstały w oparciu o jego scenariusze,  a  które oglądałam w latach 60-tych :

Matka Joanna od Aniołów, Zaduszki, Faraon, Salto, Jowita i oczywiście :

    Ostatni dzień lata - film fabularny z 1958 roku, do którego nie tylko napisał scenariusz, ale który również reżyserował .


Był to jego debiutancki film, nakręcony przez pięcioosobową ekipę na plaży w Szklanej Hucie. Fabuła filmu dotyczyła sześciogodzinnego spotkania dwojga ludzi - młodego mężczyzny  i dojrzałej kobiety. W role te wcielili się nieżyjący już Jan Machulski i Irena Laskowska. Obraz otrzymał nagrodę Grand Prix na festiwalu w Wenecji w 1958.


            Pozostawił po sobie spuściznę, do której pewno teraz będziemy częściej powracać.                              

wtorek, 6 stycznia 2015

Na Objawienie Pańskie .......






Tak przybycie Trzech Mędrców ukazał Alexandre-François Caminade na swym obrazie z XIX wieku, znajdującym się dziś w paryskim kościele św. Szczepana




Trzej Królowie

Szli śnieżną drogą,
przedzierali się przez zaspę
oni-Trzej Królowie:
Melchior,Baltazar i Kacper.

Wiatr zimny dął
hen,hen-od północnej strony,
więc musieli trzymać
zmarzniętymi rękami korony.

I nieśli ze sobą
w czerwonych tobołeczkach
przeróżne dary
dla Niego-dla Dzieciąteczka.

Melchior niósł mirrę,
której żeście nigdy nie widzieli,
Kacper-kadzidło,co pachnie
w kościele każdej niedzieli.

A kiedy trzeci
tobołka zawartość ukazał-
szczerozłote serce
trzyma na dłoni-Baltazar.
                                                   
                                             Maria Kruger


Patrzyli z oczu ogromną dziwotą...

Patrzyli z oczu ogromną dziwotą
Pasterze — owiec porzuciwszy straże —
O, trzej królowie! gdyście Panu w darze
Przynieśli mirrę, kadzidło i złoto.

Lecz, o Melchiorze, Kasprze, Baltazarze!
Tajnej mądrości słynęliście cnotą
I z swych uczonych ksiąg doszliście oto,
Że się w Betlejem cud boski ukaże.

Cóż to wielkiego, Magowie ze Wschodu,
Żeście odkryli, po roku podróży,
Pana na sianie, między bydłem, gnojem,

Gdy ja, bez gwiazdy szczególnej przewodu
Znalazłem Boga — błądząc wiele dłużej —
W jeszcze podlejszej stajni: w sercu swojem.

                                 Leopold Staff              /z tomu "Ucho igielne", 1927/


 
Trzej Królowie

Tęsknili w noce gwiazdami przetkane,
Co niby złote oka wielkiej sieci
Wciągały duszę w konstelacyj zamęt.

Śnili - potęgę mocniejszą od śmierci
Miłość nad wszystko - własnych praw niepomną,
Mądrość, jak morze bez kresu - ogromną.

I szli, jechali - przez pustynne piaski
Dary swe niosąc - owoce rozmyślań,
I zawsze gwiazdy wiodły ich swym blaskiem.

A gdy musieli głów majestat schylać,
Aby przestąpić próg malutkiej stajni,
Pojęli, że są w pełni wysłuchani.

Że tu - gdzie drżąca na sianie dziecina,
Wszystko się kończy - i wszystko zaczyna.


                                                          Krystyna Konarska-Łosiowa

___________________________________


Zaczerpnięte ze strony .

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Jeszcze o planach na 2015........moja biblioteczka......



           W poprzednim poście miałam jeszcze napisać, że w moich planach na ten rok związanych z czytelnictwem jest ważny plan dotyczący uporządkowania biblioteki domowej. Mam nadzieję dostać nowe regały, ale nawet jeżeli ich nie dostanę to biblioteka musi wreszcie zostać uporządkowana i już myślę nad tym jak to zrobić, jak posegregować książki i jeżeli to możliwe skupić je w jednym miejscu. Czytałam niejednokrotnie u Was jak sobie z tym problemem radzicie i pewien ogólny  zamysł już mam chociaż całkiem inny od tych z jakimi się spotkałam. Przede wszystkim chcę podzielić swą bibliotekę  na dwie części ; jedna zawierała by pozycje stare, antykwaryczne, których mam najwięcej  a druga nie tak nowości, ale książki, które wydano po 2000 roku, których mam znacznie mniej, gdyż jestem prawdziwym molem książkowym, który lubi przebywać w otoczeniu starych książek stąd przez ostatnie trzy lata też byłam częstym klientem internetowych antykwariatów. A kolejne podziały to dopiero są w trakcie przemyśleń. 
źródło

            Postanowiłam również w tym roku wykorzystując w tym celu półkę "posiadane" na LC  sporządzić inwentaryzację swej biblioteki. Mam nadzieję, że mi się to uda zrobić, gdyż ciekawa jestem bardzo jaki jest jej stan posiadania.

           Kończąc ten spontaniczny post wrzucam kolejny fragment Lawendowego pokoju, w którym bohater książki, księgarz, w liście do kobiety, która nagle wtargnęła w jego unormowane, ustabilizowane, ale wycofane życie stając  się pośrednio przyczyną podjęcia przez niego podróży mającej zamknąć dwudziestoletni okres tego życia,  podaje przepis na organizacje biblioteki:




A może coś podpowiecie.
__________________
*Nina George,"Lawendowy pokój", przeł.P.Filippi-Lechowska, wyd. Otwarte, r.2014, str. 264.

niedziela, 4 stycznia 2015

Przeczytać więcej niż kupić........postanowienie noworoczne......




                  "Przeczytać więcej niż kupić" -  spodobało mi się tak sformułowane  postanowienie Marioli S.  na 2015 rok i postanowiłam, że i ja postaram się go wprowadzić  w czyn. A to ze względu na to, że półki moich regalików uginają się pod ciężarem książek nabytych wcześniej a w ostatnich trzech latach, czyli odkąd bloguję stan biblioteki powiększył się o co najmniej dwa regaliki.

                Błądząc na przełomie grudnia i stycznia po blogosferze 
naczytałam się trochę o tym co i jak planujecie w tym roku czytać, w jakich wyzwaniach brać udział. I jak to ze mną bywa  zapaliłam się do wyzwania 12 książek z półki na 12 miesięcy, czy coś takiego. I już przygotowywałam stos książkowy, ale stwierdziłam, że w moim przypadku nie ma sensu planować cokolwiek, bo i tak z realizacją będzie kiepsko, jak ze wszystkimi wyzwaniami, w których brałam udział do tej pory a nawet z własnymi. A to dlatego, że lubię jednak sięgać po książkę bez nawet delikatnego przymusu a poza tym nawet jak już ją przeczytam to już z napisaniem tekstu o niej zawsze mam problem. Toteż najlepszym dla mnie jest Projekt 52 książki, gdyż wystarczy się wykazać przeczytana książką.  Wprawdzie w minionym roku nie udało mi się zrealizować go w pełni, gdyż osiągnęłam wynik tylko 36/52, ale podejmę go i w tym roku. Może tym razem się się uda powtórzyć wynik z 2013 roku czyli 52/52. Tym bardziej, że potężną grupę wsparcia mam tu.

       Jeżeli chodzi o wyzwania to w miarę możliwości kontynuować będę te wymienione w zakładkach. A tak w ogóle zamierzam czytać w tym roku głównie książki, które z półek już wołają do mnie "wreszcie mnie przeczytaj...dokąd będę czekać"  i oczywiście przeczytać więcej niż kupić co oznacza, że postanawiam ograniczyć w tym roku zakupy książek do minimum. To akurat nie będzie łatwe, bo już sporo interesujących tytułów się narzuca......, ale postaram się trzymać obranego kursu.
 
        W tym roku głównie sięgać będę na te półki...




gdyż tu zgromadziłam i te tytuły, które koniecznie w tym roku będę chciała przeczytać.

      Tyle co do planów czytelniczych a teraz wrzucam Wam piękny romans z wczoraj obejrzanego przeze mnie znakomitego  rosyjskiego filmu z 1984 roku Film oparty na motywach sztuki XIX wiecznego rosyjskiego pisarze-dramaturga, Aleksandra Nikołajewicza Ostrowskiego nosił tytuł "Gorzki romans".
Klimat Rosji XIX wiecznej, rozmach i świetna obsada a także pięknie śpiewane rosyjskie romanse - prawdziwa uczta kinowa, której z wielka przyjemnością oddaliśmy się razem z mężem. Warto było. 





By posłuchać niestety trzeba przejść na You Tube , ale warto.........

piątek, 2 stycznia 2015

Na każdą książkę powinien nadejść właściwy czas.........




              Czytam teraz rozpoczęty jeszcze w grudniu pożyczony z biblioteki 

i muszę przyznać, że książka bardzo mnie wciągnęła, bo to powieść nie tylko o miłości, ale w związku z tym, że bohaterem jej jest księgarz  sporo  miejsca poświęcone jest książkom, które księgarz traktuje jak środki terapeutyczne na różne problemy. Księgarz doskonale wyczuwa jaka książka może zaszkodzić a jaka pomóc czytelnikowi w konkretnej sytuacji życiowej.  Stąd zdarza się, że nawet nie sprzeda żądanej książki lecz oferuje inną. 
           Fragment, który przytoczę potwierdza moje spostrzeżenia, gdy czytam blogi książkowe młodziutkich czytelniczek...gimnazjalistek, licealistek a nawet studentek, że zbyt wcześnie sięgają po niektóre tytuły, i że nie jest to dobrze, gdyż do do odbioru treści czytanych i to czasem masowo lektur trzeba mieć już pewną dojrzałość psychiczną. Sama tej książki, o której w tym fragmencie mowa nie czytałam, ale sporo na blogach o niej pozytywnych opinii czytałam.




A co Wy o tym sądzicie?

___________________________________

*Nina George,"Lawendowy pokój", przekł.P.Filippi-Lechowska, wyd. Otwarte, 2014 r., str.41