niedziela, 27 września 2015

Jesienna dedykacja......



              

            Przez ostatnie dwa tygodnie zrobiłam sporo zdjęć, ale niestety nie mam nadal dostępu do swojego komputera więc nie mogę pokazać pochodu jesieni w przyrodzie jaki mamy od wielu już dni.  Może za tydzień,  jak dorwę się do niego,  uda mi się to zrobić.

            A dzisiaj dedykuję wszystkim, którzy nadal do mnie zaglądają tę piosenkę, która cudnie oddaje to co już obserwuję wędrując w wolnym czasie po tuchowskim Garbku.






Załączam moc jesiennych już serdeczności.......


sobota, 26 września 2015

Płakała z podziwu, że można wymyślić takie rzeczy......kolejny fragment "Soboty" Iana McEwana.



                W minionym, kolejnym tygodniu bez dostępu do internetu, udało mi się skończyć czytać Sobotę Iana McEwana i zacząć czytać Cudowną Piotra Nesterowicza. Sobota mnie swą wielowątkowością i poruszaną tematyką bardzo pozytywnie zaskoczyła dając zielone światło w moim czytelnictwie dla Iana McEwana. Chciałabym już napisać o niej, by ją szerzej zaprezentować, ale nie mam na razie takiej możliwości. Dlatego dzisiaj zamieszczę kolejny jej fragment i tym razem odnoszący się do czytelnictwa bohatera i jego bliskich:

          
                "John Grammaticus odegrał również ważną rolę w w życiu Daisy, przynajmniej do chwili gdy coś się między nimi popsuło.Kiedy miała trzynaście lat, mniej więcej w tym samym czasie, gdy uczył jej brata boogie w tonacji C, poprosił, żeby opowiedziała mu o książkach, które jej się podobają. Wysłuchał jej odpowiedzi i oznajmił, że jest za mało ambitna - pogardzał "młodzieżową" literaturą, którą czytała. Przekonał Daisy, żeby spróbowała
źródło
  Jane Eyre, przeczytał jej na głos pierwsze rozdziały i opisał rozkosze, które ją czekają. Daisy zaczęła czytać tę książkę, ale tylko po to, by go zadowolić. Twierdziła, że język jest obcy, zdania długie, obrazy powstające w jej głowie nie przybierały wyraźnych kształtów. Perowne spróbował lektury i odniósł takie samo wrażenie. Ale John nie zamierzał odpuścić wnuczce i w końcu po stu stronach zakochała się w Jane i trzeba ją było odrywać od książki, żeby coś zjadła. Rodzina wybrała się któregoś popołudnia na spacer przez pola i zostawili ją z czterdziestoma jeden stronami do przeczytania. Po powrocie znaleźli Daisy pod drzewem przy gołębniku, płaczącą, nie z powodu samej historii, lecz dlatego, że dotarła do końca i obudziwszy się ze snu zrozumiała, że to tylko wyimagowana kobieta, której nigdy nie spotka. Płakała, powiedziała, z podziwu, z radości, że można wymyślić takie rzeczy. Grammaticus chciał wiedzieć, jakiego rodzaju rzeczy. Och, dziadku, kiedy dzieci w sierocińcu umierają, a mimo to pogoda jest taka piękna, i ten kawałek, kiedy Rochester udaje, że jest Cyganem, i kiedy Jane po raz pierwszy spotyka Berthę i ona jest niczym dzikie zwierzątko..".[str.152-153]

___________________________________

Rochester udawał wróżącą Cygankę więc  pisarz w tym momencie istotnie minął się z treścią książki.


niedziela, 20 września 2015

Dlaczego nie czytał i dlaczego zmusza się, by czytać - wynurzenia Henry'ego Perowne, bohatera "Soboty" Iana McEwana.




            Tydzień minął, chociaż trochę mi się tym razem już dłużył przez brak dostępu do internetu. Tym bardziej, że i czytać za bardzo nie miałam jak, gdyż najważniejsze w moich zajęciach jest oprócz opieki dotrzymywanie towarzystwa mojej drogiej teściowej. Wpadłam do domu tylko na niedzielę, jutro znów znikam, a tu zamęt remontowy, który pozbawił mnie dostępu do mojego komputera a na laptopie córki nie bardzo umiem się poruszać, i na dodatek nie mam dostępu do swoich zdjęć a szkoda, bo chciałam pokazać coś z nowych.
        Opowiadania Johna Updike, z których fragment zamieszczałam skończyłam czytać i jestem w trakcie czytania "Soboty"  Iana McEwana. To pierwsza książka tego pisarza w historii mojego czytelnictwa / "Pokutę", znam tylko z filmu/ i muszę przyznać, że już dałam się porwać temu co i jak pisze, i cieszę się  na  "Amsterdam", który też mam.
Albatros - 2005 r.




Niestety na razie nie może powstać post o żadnej z książek, o których chciałabym cokolwiek napisać, ale podzielę się  fragmentem "Soboty", w którym bohater powieści zastanawia się nad swoim czytelnictwem :

            " To prawda, zakończył ten tydzień kompletnie skonany. Wrócił do pustego domu i położył się w wannie z książką, zadowolony, że nie musi z nikim rozmawiać. To jego oczytana córka Daisy przysłała mu biografię Darwina, mająca coś wspólnego z powieścią Conrada, którą powinien przeczytać i do której jeszcze się nie zabrał - morskie podróże, bez względu na to, jak bardzo doniosłe, raczej go nie interesują. Już od kilku lat Daisy walczy z jego, jak to określa, zdumiewającą ignorancją, wypełniając luki w literackiej edukacji ojca i karcąc go za brak smaku i wrażliwości. Ma rację - idąc bezpośrednio ze szkoły na akademię medyczną, harując później jak niewolnik na stażu i godząc totalne zaabsorbowanie neurochirurgią z ojcowskimi obowiązkami, przez piętnaście lat nie tknął chyba ani jednej niemedycznej książki. Z drugiej strony uważa, że obejrzał tyle śmierci, strachu, odwagi i cierpienia, że starczyłoby tego na pół tuzina literatur. Mimo to godzi się na jej listy lektur - to sposób na zachowanie z nią kontaktu w okresie, gdy Daisy oddala się od rodziny i staje się nieznaną kobietą na podparyskim przedmieściu; dziś wieczorem po raz pierwszy od sześciu miesięcy odwiedzi dom - to kolejny powód jego euforii.
             Ma zaległości w lekturze. Kontrolując jednym palcem dopływ ciepłej wody, nieuważnie czytał o pośpiechu z jakim Darwin kończył O powstawaniu gatunków , o ostatnich stronach tego dzieła, poprawianych w późniejszych wydaniach. Jednocześnie słuchał wiadomości radiowych. Flegmatyczny pan Blix ponownie zwrócił się do ONZ - panuje powszechnie wrażenie, że podważył argumenty zwolenników wojny. Po chwili, przekonany, że niczego nie zrozumiał, Perowne wyłączył radio, przerzucił z powrotem kartki i zaczął czytać od początku. Ta biografia budziła w nim chwilami przyjemną nostalgię za zieloną, poczciwą Anglią, kiedy indziej przygnębiał go fakt, że można zawrzeć na kilkuset stronach całe życie - zamknąć je w słoikach niczym domowej roboty czatni".[str.12-13]

wtorek, 15 września 2015

Wtorek z poezją - Jan Lech Kurek - Jarzębina



             Tym urokliwym lirykiem Jana Lecha Kurka, zilustrowanym moimi zdjęciami,  żegnam się aż do soboty.


                                                          Jarzębina





                                           

Znowu lato się dopala,
w jarzębiny lśniąc koralach,
i gasnącym już oddechem tuląc dni,
ciepłych wspomnień snuje nici,
by miłości czar uchwycić
i w zimowe, długie noce o niej śnić.






Myśli barwą się rozdźwięczą,
nieba dotkną zmysłów tęczą,
i zaklęty w jarzębinie wróci czas -
ciała twego przytulenie
znów ekstazy zbudzi drżenie,
chwilą szczęścia zapisane kiedyś w nas. 



 

Jarzębiny sznur korali,
wspomnieniami się rozpali,
i choć chwila przemijaniem cicho drży,
prowadzeni przez tęsknoty,
powrócimy w sen nasz złoty,
tamtych nocy, otulonych w białe bzy. 





              Zdjęcia zrobiłam oczywiście w czasie poprzedniego pobytu w Tuchowie, na Garbku, gdzie znów na kilka dni powracam.

_____
strofy wiersza pochodzą ze strony

poniedziałek, 14 września 2015

Odkurzone tytuły....................



                        Od jutra do soboty znów będę pozbawiona internetu. Muszę się przyznać, że nawet mi go tak bardzo nie brakuje. Czy to znaczy, że nie jestem uzależniona od sieci? Żal mi tylko, że mam mało czasu na zaglądanie na Wasze blogi, ale to może po trochu później nadrobię.

                 Dzisiaj w ramach przeglądania tanich ofert zaprezentuję kilka książek, które  już nie należą do nowości, ale na które zwróciłam uwagę dzięki im okładkom. To tak w ramach odkurzania tytułów.



Czy prawdziwa rodzina może istnieć bez matki?

Peter Webster, początkujący w zawodzie paramedyk, ratuje z wypadku samochodowego młodą kobietę, Sheilę Arsenault. Nie potrafi o niej zapomnieć i mimo złych przeczuć angażuje się w romans. Przeszłość nigdy nie jest bez znaczenia, a przyszłość zawsze niesie ze sobą niespodzianki… Osiemnaście lat później Sheila mieszka sama, a Peter wychowuje ich córkę, Rowan. Dziewczyna zaczyna sprawiać kłopoty, ojciec obawia się o jej bezpieczeństwo. Szuka pomocy u jedynej osoby, do której może się zwrócić, choć spotkanie po latach wydobędzie na światło dzienne trudne pytania starannie usuwane w cień: Jak doszło do tego, że matka opuściła rodzinę? Jak duży wpływ na teraźniejszość ma przeszłość? Które decyzje mogłyby najskuteczniej zmienić bieg wypadków?
"Na ratunek” to historia o winie i przebaczeniu, o mrocznych tajemnicach i niewyobrażalnej sile prawdy, o walce z nałogiem i o potędze miłości. To mistrzowski portret rodziny, jednej z wielu, a przecież, jak każda, wyjątkowej.






Daleka podróż... czy po prostu ucieczka?
Uzależnionej od złej miłości Matyldzie los zsyła nieoczekiwaną szansę wyjazdu do Wietnamu - kraju ryżowych pól, bóstw, świątyń i pięknych, dzielnych ludzi. Nie jest jedyną, która pragnie rozprawić się z dotychczasowym życiem. W drodze towarzyszą jej Bianka, ścigana przez media córka gwiazdy filmowej, uciekający od wspomnień i szukający bliskości Kamil oraz Madej, wydawałoby się, najlepszy przyjaciel. W kolorycie Indochin zmieni się ich postrzeganie, innego wymiaru nabiorą nawet zbrodnie z przeszłości. O tym jednak, jak zakończyć prywatne wojny i wyrównać rachunki, europejscy goście będą musieli zadecydować sami.
Zofia Mossakowska - pisarka, tłumaczka, z wykształcenia filolog. Jej proza odzwierciedla fascynację podróżami oraz szeroko pojętymi spotkaniami z ludźmi. Debiutowała głośno komentowaną powieścią o przesiedleńcach do Niemiec pt. "Tęsknoty wasze bez granic"; w następnych ("Że cię nie opuszczę aż do śmierci", "Portrety na porcelanie", "Ich dwoje i Julia") skupiła się na odwiecznych tematach miłości, zdrady i doniosłości życia.



 






Byłam tą, która znalazła swoje Finist re, a teraz je utraciłam. Dla Bodil Malmsten, szwedzkiej pisarki i poetki, która kilka lat temu odnalazła swoją małą arkadię na krańcu ziemi, w najdalej wysuniętym na północ departamencie Francji, nadchodzi czas pożegnania. Z ogrodem, który wydarła kamienistej ziemi, z magią oceanu i zagadką prastarych menhirów, z fantazmatyczną Madame C?. To koniec, absolutna katastrofa, wygnanie i wydziedziczenie. W "mieście blisko Nantes" na bohaterkę czeka nowy dom, znienawidzony jeszcze przed przeprowadzką. Czy uda jej się przezwyciężyć katastrofę? 


 



Największa sensacja literacka ostatniego dziesięciolecia!
Powieść, która dopiero po sześćdziesięciu latach od premiery
stała się prawdziwym, światowym bestsellerem!
Pierwsza pełna edycja bez cenzury, oparta na odkrytym przypadkiem w aktach STASI autentycznym rękopisie Fallady!

Dowiedziawszy się o śmierci syna w wojnie prowadzonej przez Hitlera, Anna i Otto Quanglowie pragną wyrazić swój sprzeciw. Piszą antywojenne wiadomości na kartach pocztowych i podkładają je w ruchliwych miejscach Berlina. Cisi, rozsądni małżonkowie marzą, by ich poczynania wywołały wielki odzew, lecz nie wiedzą, że komisarz Escherich z gestapo już jest na ich tropie.
Hans Fallada w imponujący i poruszający sposób przedstawił opór zwykłych ludzi przeciwko nazistowskiemu systemowi. Obecne wydanie to pierwsze bez skrótów redakcyjnych, oparte na oryginalnym, autorskim maszynopisie. 





Marzenia, trudy i codzienność pracy w niewielkiej gazecie? oczami wyjątkowo niedoskonałej załogi.

Redaktor strony z nekrologami, robiący wszystko, by nic nie robić.
Lecząca złamane serce, apodyktyczna naczelna. I wydawca - miłośnik psów - który bardziej troszczy się o swego basseta, Schopenhauera, niż o sukces gazety...

Pięćdziesiąt lat i wiele zmian temu pewna gazeta została założona przez tajemniczego milionera. Obecnie - na tle poplamionych wykładzin podłogowych i skrzypiących mebli biurowych - osobiste dramaty pracowników redakcji zaczynają być ważniejsze od gorących newsów i krzykliwych nagłówków.
Kathleen, władcza redaktor naczelna, leczy serce złamane wskutek zdrady, Arthur, leniwy redaktor strony z nekrologami, przeżywa właśnie osobistą tragedię, a Abbey, bojowa dyrektor finansowa, odkrywa, że cięcia personalne i jej życie miłosne nieoczekiwanie coś łączy. Do tego wyalienowany młody wydawca, zdaje się poświęcać więcej uwagi swemu zdobywającemu nagrody bassetowi aniżeli dziwacznemu rodzinnemu biznesowi.
Podczas gdy dobiega końca epoka druku, przechodząc w erę Internetu, ta niedoskonała załoga, zmierzająca ku niepewnej przyszłości, odkrywa bogatą historię gazety, w której pracuje oraz zdumiewającą prawdę o intencjach przyświecających założycielowi tytułu. 




 

Bestseller nagrodzony: Prix des libraires 2008, Rotary Club 2008, Prix Solidarit 2009, Prix de la Fondation Laurence Tran 2009, Prix Farniente - Basket 2 2009.

Znakomita powieść będąca jednocześnie kolejnym wiernym odbiciem naszych czasów.

Sprzedany w samej Francji w nakładzie ponad 100 tysięcy egzemplarzy bestseller, który doczekał się ekranizacji.

Lou Bertignac, wybitnie uzdolniona nastolatka, marzy o miłości, obserwuje ludzi, kolekcjonuje słowa, przeprowadza domowe eksperymenty i tworzy nieprawdopodobne teorie.
Pewnego dnia spotyka No, dziewczynę trochę starszą od siebie. No ma brudne ubranie, zmęczoną twarz, jej samotność i włóczęga podważają istotę świata. Chcąc ją ocalić, Lou porywa się na wielki wyczyn, na walkę z przeznaczeniem. Tylko że okazuje się ona nie taka prosta.
Namawia rodziców, aby pozwolili No zamieszkać w swoim domu. Z początku wszystko się dobrze układa, No znajduje pracę, włącza się do rodzinnych obowiązków, dzięki niej matka Lou, która wpadła w depresję po śmierci swej młodszej córeczki, otwiera się na innych ludzi i nabiera chęci do życia. Niestety okazuje się, że No jest uzależniona od alkoholu... 



_____________________________

Zdjęcia i opisy pochodzą ze strony Matras.pl

niedziela, 13 września 2015

Anglia i Londyn w oczach opowiadania bohaterów Johna Updike oraz już prawie jesienne zdjęcia....



                   Wpadłam do domu na dosłownie dwa dni i znów na cały tydzień zniknę.  Nadal jestem w trakcie czytania "Szkoły muzycznej" Johna Updike - do tytułowego opowiadania jeszcze nie dotarłam - opowiadania w niej zawarte to świetne miniatury literackie wciągająca swą treścią,  jednak wymagające co najmniej minimum skupienia a o to było trudno.
Ale mam za sobą pełne uroku i angielskiego klimatu opowiadanie "Wariat" , z którego uraczę Was pierwszymi wrażeniami, jakie zrobiła Anglia i Londyn na amerykańskiej parze studentów, którzy przybyli na studia do Oksfordu.

       
źródło
         "Sama Anglia wydała się nam nieco obłąkana. Łąki uciekające za oknami pociągu Southampton - Londyn wydawały się szaleńczo zielone, wydawały się tak opętańczo pogrążone w tym kolorze, że moje oczy, wciąż jeszcze dostrojone do zmęczonej roślinności i wrześniowej rdzy pół amerykańskich, powątpiewały, by ten krajobraz mógł wykonywać jakąś użyteczną robotę. Zdawało się, że Anglia istnieje wyłącznie jako kontekst literatury. Studiowałem tę literaturę przez cztery lata i wysłano mnie tu, bym kontynuował studia. Ale mój umysł, podniecony i ogłuszony podróżą, zdobywał się tylko na jedna aluzję :"...mamrotał coś tam o zielonych polach", ów błahy okruch szekspirowski upamiętniony klasyczną poprawką typograficzną powracał nieustannie na myśl, w miarę jak skandowany daktyl kół pociągu ciągnął nas i naszych sześciu niemych, kołyszących się towarzyszy z przedziału na północ, do Londynu. Miasto miażdżąco przerosło nasze wyobrażenia. Kiplingowska wspaniałość stacji Waterloo, Eliotowskie zwątpienie tchnące z rzędu ceglanych domów w Chelsea, gdzie spędziliśmy noc w mieszkaniu przypadkowego przyjaciela. Dickensowski koszmar mgły i pocących się chodników, i osmolonych gzymsów otaczających nas po przebudzeniu, wszystko to wydawało się zbyt autentyczne, by mogło być rzeczywiste, zbyt ilustrujące literaturę, by mogło być trwałe. Taksówka, którą wzięliśmy do dworca Paddington, miała wysoki dach i otwarta była z jednego boku, co w naszych oczach nadawało jej zdumiony, podejrzany wyraz twarzy aktora charakterystycznego w melodramacie Agaty Christie. Mijaliśmy rezydencję Galsworthy'ego i parki A.A. Milne'a; mignął nam przed oczami brukowany osiemnastowieczny zaułek, autentyczny z wywieszkami tawern włącznie, w którym mógł się był zatoczyć i zaspać doktor Johnson owej nocy, kiedy się tak bardzo śmiał - incydent opisany przez Boswella i tak pięknie rozwinięty w eseju Beerbohma. A pod tym wszystkim, pod Bóg wie iloma średniowiecznymi zarazami, paradami, pożarami leżało samo stare Londinium jak pogrzebany Tytan dopalający się w przepaści i labiryncie czasu, przerażający oczy przywykłe do oglądania ziemi jako powłoki nie pogwałconej przez historię. Z ulgą wsiedliśmy do pociągu i poczuliśmy, jak unosi nas na zachód.

                Pociąg przywiózł nas do Oksfordu."[ str 35-36]


 To była pierwsza część mojego posta mająca zachęcić do sięgnięcia po Updike zanim ja zdążę napisać o tych jego książkach, które ostatnio przeczytałam.., a które pobudziły mój apetyt na jego prozę. W drugiej części zamieszczam zdjęcia wiewiórek, które odwiedzają włoskiego orzecha rosnącego w ogrodzie mamy mojego męża - a dzielą się orzechami skutecznie co widać po coraz większej liczbie łupinek pod nim. A jak wiewiórki to i cytat.



        Kobieta jak wiewiórka: gryzie najtwardszy orzech pochlebstwa, wyłuskuje sobie przyjemne ziarno, a łupinę odrzuca. 
                                                                                Aleksander Świętochowski






Pozdrawiam niedzielnie i życzę dobrego odpoczynku w ten piękny, słoneczny dzień.

       

środa, 9 września 2015

Znów się żegnam.....tym razem na krócej....


           Dzisiaj  znów znikam i pojawię się być może w sobotę. Mam mało czasu, gdy jestem w domu, by poodwiedzać Wasze blogi, ale nadrobię to, gdy już się mi sytuacja unormuje a być może tak będzie już od października.
Na razie czytam "Szkołę muzyczną" Johna Updike. Tym razem są to opowiadania. Jak przeczytam to może uda mi się spłodzić hurtowy post o wszystkich trzech przeczytanych jego książkach. Nie sądzę bym przeczytała coś więcej...obowiązki nie pozwolą.


Na pożegnanie wrzucam znów kilka zdjęć z miejsca, do którego się udaję.

 Drzewa kąpały sie w porannym słońcu.



 Moja złota górka niestety już przekwitła.



Mnóstwo głogów rośnie w całej okolicy.



 A to materiał do produkcji drewnianych gadżetów kuchennych.


wtorek, 8 września 2015

Architekt to artysta czy rzemieślnik? - tym razem o Marii, drugiej bohaterce "Córek malarzy".....


           Wczorajszy mój post przy pomocy fragmentu książki


przybliżał postać starszej z bohaterek powieści szwedzkiej pisarki Anny-Karin Palm, Laury. Dzisiejszy fragment tej frapującej, przepełnionej nostalgią, klimatycznej opowieści o dwu kobietach, z których jednej dzieciństwo i młodość przypadły na pierwszą połowę XX wieku, a drugiej na drugą; kobiet o silnej potrzebie niezależności i samorealizacji, która niezwykle determinuje ich życie prezentuje drugą z nich, Marię. Maria wyrusza latem wraz ze swym bratem  ze Sztokholmu do Anglii w poszukiwaniu swego ojca, który opuścił ich, gdy byli dziećmi. Dzisiaj jako dorośli już ludzie wędrują jego śladem z nadzieją, że go odnajdą. Odnajdują coś więcej. Maria odkrywa samą siebie.
          Maria, córka artysty malarza sama nigdy malarstwem się nie parała, z zawodu jest architektem, a pracy swej podporządkowuje całe swoje życie. Poznany przez rodzeństwo Cecil North, który znał ich ojca, sam uważający się za artystę, próbuje udowodnić Marii, że  jest artystką, mimo iż sama tak nie uważa :

        "Zdumiewające. John.G. ciągle podróżował, zawsze był w drodze. Jak się lepiej zastanowić, jego osiedlenie się w St.Ives wydaje się mało prawdopodobne. Nigdzie nie mógł sobie miejsca znaleźć. Wyobrażałem sobie, że jego dzieci - nie wiedziałem, że je ma - powinny być artystami. Podchodził do sztuki z niesamowitym żarem, dlatego uważałem za coś oczywistego, że ten rodzaj opętania musi przejść na dzieci...Tymczasem pani stanowczo utrzymuje, że nie jest artystką, tylko architektem.
        Popatrzył z uśmiechem na Marię. Nigdy nie potrafiła znaleźć właściwych słów, ilekroć ich potrzebowała.
        - Tak, jestem architektem.
        - Nie artystą?
        W jego uśmiechu dostrzegła lekką drwinę; może tylko się z nią droczył.
         - Dla mnie architektura to rzemiosło. Naturalnie jest w niej doza artystycznej ekspresji, tak jak we wszystkich  rzemieślniczych dyscyplinach, ale to nie to samo.
         Spojrzała na niego; milczał, czekając w skupieniu na ciąg dalszy.
         - Chodzi mi o to, że gotowy obiekt pełni zawsze określoną funkcję, w domach się mieszka i korzysta z nich inaczej. Czyli, tak to widzę, architekt musi się podporządkować ogólnemu wyrazowi. Nieważne jest to, że ja nadaję czemuś wyraz - w ostatnich latach można zobaczyć sporo odstraszających przykładów "oryginalnej", bombastycznej architektury - tylko to, że dom ma swój wyraz. Rozumie pan co mam na myśli?
          Był autentycznie zainteresowany.
          - Zgadzam się, że w tak zwanej postmodernistycznej architekturze jest coś wynaturzonego - kilkakrotnie i dosyć stanowczo wypowiadał się w tej sprawie książę Karol - ale mnie chodziło o coś bardzo prostego. Nie jest przecież pani maszyną, prawda? Mimo że, jak pani mówi, dom pełni określona funkcję - co oczywiste - cały czas dokonuje pani indywidualnych wyborów, a one przecież coś znaczą, coś wyrażają. Proszę pomyśleć o architektonicznych dziełach sztuki z przeszłości - tak, tak, będę się przy tym upierał! - na przykład o kościele Świętego Pawła, chyba pani nie zaprzeczy, że to sztuka? Ba, wielka sztuka.
           Naturalnie, że nie. Ale...będąc architektem, trzeba uwzględnić mnóstwo elementów, na które nie ma się wpływu, jak życzenia zamawiającego, sprawy finansowe i tak dalej. To raczej nieustanne godzenie się na kompromisy niż twórcze poszukiwanie nowych środków wyrazu. Dlatego nazywam to rzemiosłem. Cały czas trzeba się odwoływać do tego, co zewnętrzne. Moim zdaniem, o jakości domu decyduje znajomość rzemiosła: wiedza na temat materiałów, trafna ocena miejsca, oszczędność wyrazu.
            Zdziwiła się; skąd się wzięły te dwa ostatnie słowa? Mr North w zamyśleniu pokiwał głową. Zerknęła na Martina; choć mrugnął zachęcająco, jak zwykle ilekroć mówiła o swojej pracy, widziała w jego oczach podziw przemieszany z agresją. Że zrobiła ze swoim życiem to, co chciała. Natychmiast poczuła zmęczenie: te wszystkie spotkania, ciężkie, duszne powietrze, zmuszanie się do uprzejmego wysłuchiwania mniej lub bardziej idiotycznych życzeń niedouczonych zleceniodawców, opinie kolegów, gadanie, gadanie, gadanie...
             -  Człowiek nigdy nie jest sam - dodała.
             Cecil North przyglądał się jej z uwagą , jakby dostrzegł w jej twarzy coś, czego nie była świadoma.
             Chyba rozumiem - powiedział - i muszę przyznać, że szanuję pani stosunek do swojej pracy. Jest w pani dużo pokory. Umiejętność podporządkowania się pewnym ograniczeniom dotyczy wszakże wszystkich form sztuki... i naturalnie tylko nieliczni architekci tworzą z pełną swobodą, i zyskują wysoką pozycję.
             Swoboda! - pomyślała Maria, mogłabym niejedno opowiedzieć, jak powstały nasze "klasyczne dzieła sztuki architektonicznej". Milczała jednak, obracając w palcach kieliszek porto". [str.10-161]
            

źródło




Anna - Karin Palm należy do najlepszych i najpopularniejszych szwedzkich autorów literatury współczesnej. Tyle można wyczytać z tylnej okładki książki. Po polsku nic na temat pisarki znaleźć nie można. 
Urodzona w 1961 roku, dorastała w Sztokholmie, obecnie mieszka we Francji. Debiutowała w 1991 roku powieścią "Faun". "Córki malarzy",  z 1997 roku,  to przełomowa dla jej twórczości powieść. Ważnym źródłem inspiracji twórczej dla Palm są obrazy, również krajobrazy i muzyka. Pisze głównie  o kobietach. A jej książki są bardzo epickie./ Wikipedia/  To wszystko odnalazłam właśnie w "Córkach malarzy", które sprawiły, że chętnie przeczytałabym jej inne książki. Obawiam się, że tylko ta jedna została na razie wydana u nas. A szkoda, bo to doskonała proza ze świetnymi, rozbudowanymi dialogami i pięknymi, epickimi opisami oraz o głębokim podłożu  psychologicznym.


__________________


poniedziałek, 7 września 2015

Laura odkrywa swą życiową pasję - - fragment powieści "Córki malarzy" Anny-Karin Palm.






      " Któregoś mokrego, wietrznego dnia tamtej jesieni Laura dokonała ważnego odkrycia. Miss Atkinson posłała ją w jakiejś sprawie do biblioteki i Laura zapomniała, w jakiej, ledwie tam weszła. Biblioteka stanowiła jedno z najbardziej tajemniczych miejsc w domu - nie tak całkowicie niedostępne jak atelier Ojca, ale bardziej fascynujące niż sypialnia rodziców. Dziewczynkom wolno tam było przebywać wyłącznie w towarzystwie dorosłych i przypuszczalnie to przeziębienie miss Atkinson sprawiło, że tego dnia wysłała do biblioteki Laurę, zamiast się tam udać osobiście.
       Było popołudnie, Ojciec pracował w atelier, Matka znajdowała się w którymś z odległych pokoi. Laura cicho zamknęła za sobą drzwi. Serce jej waliło. Zasłony z zielonego aksamitu nie były zaciągnięte, deszcz uderzał o szyby wysokich okien, przez potargane pnącza dzikiego wina wsączało się szare, wilgotne światło. Laura wdychała zapachy biblioteki : przesiąkniętych kurzem tkanin, papieru, skóry i niejako nadrzędnej słodkiej woni tytoniu fajkowego Ojca. Przez chwilkę siedziała z zamkniętymi oczami w dużym, skórzanym  fotelu, słuchała deszczu i smakowała powietrze. Nagle w innej części domu trzasnęły drzwi, więc się szybko podniosła i zaczęła przepatrywać książki. Przesuwała dłońmi po grzbietach, czuła pod palcami wypukłość tytułów, serce nie przestawało walić. W każdym momencie miss Atkinson albo Matka mogły otworzyć drzwi i ją wyrzucić. Nie miała czasu na bliższe przyjrzenie się jakiejś konkretnej pozycji, jak w transie mijała regały, gdy nagle zatrzymała się przy półce, na której stały książki dwukrotnie wyższe od pozostałych. Zakręciło się jej w głowie, była oszołomiona, jakby ją odurzył wnikający w nią zapach tytoniu. Odetchnęła głęboko, zdjęła jedną z ciężkich ksiąg, położyła na stole i na chybił trafił otworzyła.
        Duże kolorowe zdjęcie poraziło ją jak snop słonecznego światła i parnej zieleni. Usiadła na krześle, nie odrywając oczu od zdjęcia, które coraz bardziej w nią zapadało, przywłaszczając jej wnętrze cal, po calu, aż wypełniło ją tylko ono, rozedrgane, i bicie jej serca. Zdjęcie przedstawiało lato, lato przesycone mroczną zielenią, które czuła całym ciałem. Liście drzew ciężkie i miękkie, światło przytłumione jak przed letnią burzą, trzymające się za ręce dwie dziewczynki w lekkich sukienkach, a przed nimi biały motyl.
      
źródło
Laurze wydawało się, że czuje w swojej dłoni ciepło tamtej dłoni, wiatr przenikający sukienki i słońce chowające się za chmurę. Siedziała nieruchomo, po prostu była w zdjęciu, chłonęła je wszystkimi zmysłami i nagle, ku własnemu zdumieniu, wybuchnęła płaczem".[str.42-43]

       "Siedziała dosyć długo, a gdy się wreszcie podniosła, mocno przyciskała książkę do serca. Starannie zamknęła drzwi do biblioteki i ruszyła do pokoju lekcyjnego.
        Miss Atkinson i Ewelina stały przy oknie, Kiedy weszła, obie naraz się odwróciły, jak marionetki, szeleszcząc spódnicami, i jednocześnie się odezwały. "Widziałaś?" - wykrzyknęła Ewelina. "Pada śnieg". A miss Atkinson powiedziała : "Co to za książka? Nie to miałaś przynieść. Mogę zobaczyć?" Laura w milczeniu położyła książkę na stole i dopiero teraz przeczytała na okładce : Thomas Gainsborough. Życie i twórczość. " Będę to czytać" - spokojnie odparła Laura i popatrzyła  miss Atkinson prosto w oczy. Nauczycielka wyjęła z rękawa sukienki wilgotną chusteczkę, hałaśliwie wytarła nos i mruknęła, odwracając wzrok : " Gainsborough, bardzo interesujące....Ale czy wolno ci ją wynosić z biblioteki? To ulubiony malarz twojego ojca". "Zapytam Ojca przy kolacji" - odpowiedziała Laura, na co miss Atkinson skinęła głową. Laura wiedziała, że Ojciec jej nie powstrzyma, że nikt jej nie powstrzyma od przeczytania książki. Thomas Gainsborough".[str.43-44]

        " Laura zaczęła studiować Gainsorough. Przeczytała na jego temat wszystko, co było w bibliotece, godzinami siedziała zatopiona w reprodukcjach jego obrazów i zainteresowała się angielską historią sztuki.

Miss Atkinson była początkowo zachwycona nową pasją swojej uczennicy, ale kiedy się zorientowała, że dzieje się to ze szkodą dla innych przedmiotów, podjęła ostrą, acz nieskuteczną walkę z Gainsgorough. Monomania Laury coraz częściej budziła w nauczycielce mieszane uczucia, niekiedy przerażała ją zachłanna intensywność w oczach dziewczynki, pochylonej nad książkami. Laura miała jednak sprzymierzeńca. Wspierał ją Ojciec, zadowolony z pasji córki. Kilka razy tamtej zimy zabrał Laurę do biblioteki, żeby coś jej pokazać, i te chwile lśniły szczególnym blaskiem. Laura i Ojciec siadali obok siebie w głębokich skórzanych fotelach, czasem rozmawiali, ale przeważnie w milczeniu, głowa przy głowie, oglądali jakiś obraz. W marcu, kiedy Laura skończyła jedenaście lat, Ojciec podarował jej w prezencie historię sztuki, którą sprowadził z Londynu".[str.44]

_______________________________
Anna-Karin Palm,"Córki malarzy", przeł. Halina Thylwe,wyd. Świat Książki,2004 r.




niedziela, 6 września 2015

Po powrocie..... co czytałam i co widziałam.....



        
      Długotrwałe upały sprawiły, że miejsce, w którym przebywałam w porze kwitnienia łąk, gdy powróciłam tam z początkiem września przywitało mnie już prawie jesiennym wyglądem. Łąki przekwitły, motyle pojawiają się z rzadka i cały krajobraz zmienia się z dnia na dzień. Już nie ciągnęło tak do wyjścia z aparatem, ale mimo to i tak zrobiłam sporo zdjęć pokazujących późne lato w przyrodzie.
Dzisiaj pokazuję kilka z nich.

        Wróciłam być może tylko na cztery dni i od środy znów mnie nie będzie w sieci kilka dni i tak pewno będzie przez cały wrzesień.
W tym tygodniu udało mi się przeczytać książkę Anny-Karin Palm p.t. "Córki malarzy". To była bardzo dobra, utrzymana w nostalgicznym nastroju, na dodatek z akcją tocząca się w angielskich klimatach lektura. Taka jak lubię więc czytałam ją z dużą przyjemnością. Może napiszę o niej coś więcej, jak znajdę czas lub wrzucę jakiś jej fragment.

  
A teraz moja późno letnia  fotorelacja :
  





Pozdrawiam wszystkich do mnie zaglądających niedzielnie.